Obserwując obraz naszej gminnej wspólnoty samorządowej na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, nasuwa się pewna obawa o jej jutro.
Przyjrzyjmy się naszym wioskom. Zmieniają się i to bardzo. Znikają dawne rodzinne gospodarstwa rolne. W ich miejsce powstają nazwijmy to pojedyncze „przedsiębiorstwa rolne”, zazwyczaj produkujące mleko. Zmienia się struktura rolna, zatrudnienie w rolnictwie, przekrój społeczeństwa i jego potrzeby, ilość mieszkańców w wielu wioskach systematycznie spada, wyzwania społeczne ulegają przeobrażeniom etc.
Czy nasza wspólnota samorządowa podąża za tymi zmianami? Od dobrych kilku lat bliżej obserwuję pracę naszych samorządowców i tu niestety rodzą się uzasadnione obawy.
Dla przykładu. Nie sposób ze spokojem patrzeć na ograniczone formy utrzymywania przez samorządowców kontaktu z mieszkańcami. Okazjonalne kontakty obecnie już nie wystarczają. Spójrzmy na ilość i tematykę zapytań i interpelacji radnych. W BIP UG Lelis widać ich śladowe ilości. Kwestia propozycji uchwał zgłoszonych przez radnych jest martwa. Mówiąc o głosowaniach radnych, to nasuwa się myśl, iż w znacznym stopniu są one podyktowane jedynie wytycznymi włodarza. Rajcy, pomimo zachęt wójt nie kwapią się do różnego rodzaju inicjatyw samorządowych. Stąd też, może specyficzny stosunek samorządowców do aktywności mieszkańców, ale tych niezależnych? Można określić mianem „obojętny”. Przez wiele lat, pomimo prób, nie rozwiązano istotnych kwestii lokalnej oświaty. Najzwyczajniej wybrani przez nas radni czekają, aż problem sam się rozwiąże. Faktycznie, powoli tak się dzieje. Niektóre szkoły same przestaną istnieć. Trudno jest wskazać inwestorów, których pozyskali samorządowcy, by dać miejsca pracy dla mieszkańców. A może stworzyli oni tereny inwestycyjne? Osobiście nie mam wiedzy na ten temat. W XXI wieku mamy jeszcze wioski bez wodociągu, oświetlenia ulicznego. To raczej nie powód do dumy. Ktoś powie mamy dobre drogi, ale znaczna większość z nich to drogi powiatowe, nie gminne. Powinniśmy to rozróżniać. Budujemy skwery, place zabaw, świetlice wiejskie. Ale przypatrzmy się im uważnie. Czy zawsze czynimy to zasadnie i po gospodarsku? Posadzone na żółtym kurpiowskim piachu krzewy, prędzej czy później usychają. Owszem, są też przykłady trafionych placów, świetlic wiejskich, ale bez trudu można wskazać wątpliwe inwestycje. Inwestycje, które trwają od dobrych kilku lat i nie widać ich końca oraz zakładanego efektu. Która młoda rodzina zdecyduje się zamieszkać gdzie nie ma dostępu do szkoły, przedszkola, kultury, rozrywki, wodociągu, kanalizacji, gdzie nie będą mogli się realizować życiowo lub społecznie etc. Do życia potrzebna jest też opieka medyczna, a do której u nas na wsi szczególnie daleko. Brak miejsc pracy dokłada też tu swoją cegiełkę. Takich miejsc u nas nie brakuje i skazane są one na „zgaszenie światła”. Zobaczmy, ile wokół nas stoi pustych domów lub ile jest w nich pojedynczych mieszkańców. Młodzi wybierają tereny bardziej przyjazne. Czasem nawet zachęty i namowy rodziców nie pomagają. Zatem można rzec, jedynie administrowanie gminą, nie gospodarzenie. Gdzie jest ów zrównoważony rozwój terenów całej gminy? Różnego rodzaju rankingi i zestawienia samorządowe mówią wiele. Zechciejmy je czasem przeanalizować i wyciągnąć właściwe wnioski.
Czy de facto samorządowcy myślą i działają perspektywicznie? Czy rozwiązują lokalne problemy mieszkańców? Czy tworzą przyjazne warunki do zamieszkiwania na terenie naszej wspólnoty samorządowej? Pytań można mnożyć, ale odpowiedzi na nie, to już indywidualna kwestia. Nikt nikogo i do niczego nie zmusza. Z każdą decyzją wiążą się określone konsekwencje.
Daje się odczuć aktywność samorządową wokół organizacji pikników, festynów, różnego rodzaju świąt, wyjazdów funkcyjnych, prominentnych spotkań itp. Działaniom tym, nieodłącznie towarzyszą elementy ustawicznej kampanii wyborczej. Owszem są one ważne, ale nie najważniejsze. Wpierw praca, potem rekreacja. Nigdy odwrotnie.
Oby nie było tak jak na słynnym Titanicu, który który zatonął 14 kwietnia 1912 r. po zderzeniu z górą lodową. Transatlantyk tonął, a orkiestra grała nadal, do końca. Efekt, statek zatonął i spoczywa na dnie Atlantyku.
Podobnie i samorządowcy skupiają się na zabawie, realnie nie rozwiązują problemów, podejmują jedynie działania pozorne, pod publikę, uciekają przez wyzwaniami, co realnie cofa naszą wspólnotę samorządową w rozwoju. Inni robią kroki naprzód, my jedynie krok, czyli pozostajemy w tyle. Obyśmy nieopacznie „bawiąc się”, nie skazali naszej wspólnoty samorządowej na zatonięcie, bo wiele wskazuje, iż zbyt słabo dbamy o wspólne dobro. A zatonąć można i przy muzyce, jak to miało miejsce na słynnym Titanicu.
Pewnymi elementami recepty na zmianę jest poszanowanie prawa, otwartość na mieszkańców i szacunek do nich, słuchanie i słyszenie wyborców, odpowiedzialność za słowa, czyny, decyzje. Samorząd to my – mieszkańcy. Władza pochodzi od ludu i ma jemu służyć. Czy tak jest? Gospodarz dba o gospodarstwo, dzierżawca zaś je administruje. Właściciel myśli o jutrze, by ci, którzy przyjdą po nim mieli warsztat pracy, dom, chleb. Najemca zaś, ma z tym problem.
Czy samorządowcy nie wiedzą co się dzieje i o co w tym wszystkim chodzi? Jak już nie raz pokazało życie, wybory nieco uaktywnią ich, ale na krótko, tak aby zdobyć mandat. A potem, to już mieszkańcy przez długi czas będą zbędnym balastem w realizacji wąskich interesów.